Wśród moich czytelników są zarówno sukcesorzy z długim stażem i ogromnym doświadczeniem, jak i osoby, które dopiero wchodzą w zawodową dorosłość w otoczeniu przedsiębiorczości rodzinnej. Ten wpis dedykuje wszystkim tym, którzy zastanawiają się czy praca z rodzicami w ich firmie to dobry pomysł.
Wielokrotnie pytano mnie czy od zawsze wiedziałam, że chce pracować w firmie rodziców? Czy się nad tym zastanawiałam? Otóż, Mili Państwo, nigdy się tak naprawdę nad tym nie zastanawiałam. Nie pamiętam żadnego konkretnego momentu wglądu, kiedy to usiadłam i kontemplowałam moje możliwości rozwoju zawodowego w firmie rodziców w porównaniu do możliwości robienia kariery na zewnątrz.
Obawiam się, że większość sukcesorów z mojego pokolenia również się nie zastanawiało, bo praca w firmie rodziców była czymś oczywistym. Jesteśmy rodziną + mamy firmę + pracujemy wszyscy na wspólny sukces + po co szukać kogoś obcego, jak są swoi zdolni i chętni do pracy + i tak to wszystko kiedyś dzieci odziedziczą – tak z grubsza wygląda scenariusz rekrutacyjno-sukcesyjny w firmach rodzinnych.
Z biegiem lat widzę wiele luk w takim myśleniu. Po kolei rozprawię się z każdą z nich.
Jesteśmy rodziną + mamy firmę
Te dwa elementy muszą iść ze sobą w parze, ponieważ stanowią podwaliny pod twór Firma Rodzinna. W momencie, gdy rodzina zaczyna mieć czy prowadzić wspólnie firmę, przestaje już być tylko rodziną. Firma wchodzi tak mocno w tkankę rodziny, że niemal się z nią zlewa.
Wszyscy kojarzymy te anegdoty, że „o firmie rozmawiamy nawet przy wigilijnym stole” lub „firma stała się czymś na kształt siostry, której rodzice poświęcali nawet więcej czasu niż nam (dzieciom)”.
Niestety dla wielu rodzin niemożliwym jest by w jakikolwiek sposób rozdzielić te dwa światy. To skutkuje zaburzeniami tożsamości: tata staje się szefem, dziecko podwładnym, brat przełożonym itd.
Co więcej każda rodzina ma jakąś swoją dynamikę, która siłą rzeczy staje się również dynamiką firmy. Jeżeli rodzina ma silne korzenie, potrafi obronną ręką wyjść z tych perturbacji. Jeśli zaś nie, wówczas trze. Z doświadczenia wiem, że tarcie jest częstsze.
Zadaj sobie pytanie czy chcesz, aby twoje życie zawodowe i rodzinne się na siebie nałożyły? Czy jesteś gotowy, jako dorosły człowiek, wykonywać polecenia rodzica przy jednoczesnym zaufaniu do ich prawidłowości? Czy praca z rodzicami nie odciągnie w czasie procesu dojrzewania do dorosłości i odcięcia pępowiny?
Pracujemy wszyscy na wspólny sukces
Jasne, ale tylko dopóki komuś się nie odwidzi. Wspólny sukces na wczesnym etapie wchodzenia do firmy rodzinnej może mieć jedynie wydźwięk finansowy, choć bywa to raczej rzadko. Oczywiście generalizuje, jednak przy pełnym spektrum wielkości i zamożności polskich firm rodzinnych, trzeba pójść na kompromis uogólnienia. Ustalmy jedno – wchodząc do firmy rodziców w pierwszych latach będziesz realizował wizję i aspiracje właściciela, którym jest Twój rodzic. To jego ambicja i jego potrzeby będą determinowały styl zarządzania i kulturę organizacyjną „waszej” firmy.
Pół biedy, jeżeli Twój rodzic jest dobrym i otwartym człowiekiem – wówczas macie szanse faktycznie wejść na kolejny poziom sukcesji. Jeżeli jednak jest skoncentrowanym na sobie egocentrycznym dupkiem – biada Ci.
Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony i mamy wszyscy świadomość, że nie ma egzaminu i testów psychologicznych, które warunkowałyby zostanie ojcem czy też biznesmenem, a świat wcale nie jest jednowymiarowy.
Reasumując – wchodząc do firmy rodzinnej godzisz się, że być może nie od razu będziesz coś w niej znaczyć. Tak na marginesie uważam, że ten etap jest wspaniały, bo pozwala odrobić lekcje pokory i wielokrotnie znaleźć się lata świetlne poza strefą komfortu.
Niestety ten etap w wielu przypadkach trwa za długo i niektórzy rodzice wolą umrzeć, niż pozwolić dziecku mieć wpływ na ich „biznesowe dziecko”.
- Słyszeliście o rozwodach? To takie wydarzenia w cyklu życia firmy rodzinnej, że na przykład tata lub mama zmienia partnera i tym samym wywraca do góry nogami życie całej rodziny oraz układ sił w firmie. Bardzo często równa się to z końcem władzy i własności dla pierwszej rodziny. Dlatego, gdy ktoś chce Wam obiecać, że na zawsze, że po grób, że nic nigdy się nie zmieni i że to wszystko będzie Wasze, odpowiedzcie: pożyjemy, zobaczymy. A tymczasem uzgadniajcie warunki na tu i teraz.
Po co szukać kogoś obcego jak są swoi zdolni i chętni do pracy
Moje ulubione, bo wyznawane ochoczo przez wiele firm. Właśnie tak powstają monolity nepotycznej tkanki. Poza dziećmi w ten sposób do firm rodzinnych trafiają wujkowie, ciocie, kuzyni, żony i mężowie kuzynów, teściowie oraz cała masa ludzi, których pierwszą i najważniejsza cechą jest bycie „swoim”. A wiadomo, że obcy to wróg, więc my się tu swoimi obłożymy niczym pieczone prosie plastrami boczku.
Dodatkowa trudność w funkcjonowaniu tak mocno przerośniętej rodzinną tkanką firmy polega na tworzeniu się niejako alternatywnej rzeczywistości, w której ślepą zgodę ceni się bardziej niż obiektywną informację zwrotną. Skoro już nas Janek zatrudnił to mu będziemy przytakiwać jaki on mądry i pomysłowy, żeby przypadkiem go nie urazić i nie stracić przywilejów.
Oczywiście bardzo często przez nastawienie na swoich traci się szansę na rozwój przy wsparciu obcych, wykształconych czy bardziej doświadczonych pracowników. „Eeee… obcemu to nie można ufać, on nie z rodziny to nie będzie czuł firmy”. I co z tego, że potrafi stworzyć i wdrożyć mechanizmy analizy zarządczej i wcześniej przyczynił się do rozwoju innej firmy, skoro nadal obcy?
Znacie skrót BMW? Bierny, mierny, ale wierny. Jeżeli zdarza Wam się czasem przyłapać na myśleniu w kategoriach lepszy wróbel w garści, zatrzymajcie się i na początek, w ramach eksperymentu zróbcie to inaczej. Postawcie na kompetencje i wyczekujcie tych, którzy się z Wami nie zgodzą.
Jeżeli rodzice chcą zaprosić Was do firmy postarajcie się znaleźć okazję do nauki w warunkach bojowych, na zewnątrz. Firmy rodzinne niekiedy pozwalają rozwijać się w warunkach laboratoryjnych i nic nie zastąpi chrztu bojowego na polu walki.
I tak to wszystko kiedyś dzieci odziedziczą
Wierząc w te słowa kładziesz swoje losy na niepewnych szalach. Nikt nie zna przyszłości na tyle, aby z całym przekonaniem coś komuś obiecywać, zwłaszcza w perspektywie dekad.
To, co tu może pójść nie tak:
-Zakładasz, że będzie co dziedziczyć. Firmy bankrutują, a ludzie trwonią majątki. Ale spokojnie. Dzieje się to tylko ciągle i na całym świecie.
– Zakładasz, że rodzicom się nie odwidzi i nie obrócą swojego życia o 180 stopni chociażby w wyniku zakochania lub…. nawrócenia. I po majątku. Pamiętaj, że jedyne środki, których możesz być pewien to te, które zarobisz sam. Dlatego rozwijaj się w obszarach, które dadzą Ci godnie żyć, gdy firmy i rodziców zbraknie. No chyba, że nie chcesz czuć się bezpiecznie.
– Zakładasz, że jak przyjdzie do dziedziczenia to rodzic się odpowiednio przygotuje i przedłoży testament, w którym jasno podzieli swoich spadkobierców. Sprawiedliwie i szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych. Nie wydaje mi się. Wiele fortun rodzinnych jest obecnie przedmiotem sporów sądowych i choć gra toczy się o miliony, to czasem ich uczestnicy nie mają za co żyć.