Rodzina jest siłą? A może z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu? Te dwa skrajne poglądy mają swoich zagorzałych zwolenników choć spora część ludzi pozostaje gdzieś pośrodku. Czy to jakie stanowisko reprezentujemy w tym odwiecznym sporze, może mieć wpływ na sukcesję?
Jak to naprawdę bywa z podejściem do rodziny? Różnie. W głównej mierze zależy to od naszych osobistych doświadczeń oraz programowania, jakie zostało narzucone przez najbliższych i społeczeństwo w procesie dorastania. Polska zalicza się do kultur patriarchalnych z mocnym zakorzenieniem w tradycji rodziny jako najważniejszej i podstawowej jednostki społecznej. Stąd też wielu z nas wychowywało się w dysfunkcyjnych rodzinach. No, bo jak można:
- odejść od głowy rodziny nawet kiedy bije, pije i jawnie zdradza?
- rozwieść się, nawet gdy cała miłość oraz sympatia wygasła, a została tylko gorycz?
- nie karać dzieci (słownie i fizycznie)? Przecież dzięki temu wyrosną na porządnych, posłusznych i przezroczystych obywateli
Wielu z nas doświadczyło na własnej skórze cudowności bycia częścią „rodziny” za wszelką cenę. A mogłoby być tak pięknie, gdyby ludzie odważyli się na odrzucenie ograniczających ich więzów i zaprzestanie narzucania sobie oraz innym życia w ślad za przestarzałymi paradygmatami.
Nie zrozumiecie mnie źle – wychowywałam się we względnie szczęśliwej i kochającej rodzinie. Nie była idealna (bo żadna nie jest), ale wzrastałam w poczuciu bycia kochaną. Moi rodzice kochali się i szanowali, co miało ogromny wpływ na moje postrzeganie tego, jak powinien wyglądać szczęśliwy związek. Niemniej jednak nie uchroniło mnie to przed popełnieniem wielu błędów i koniecznością włożenia ogromu pracy w swój rozwój oraz poczucie, że jestem wystarczająca i kompletna dokładnie taka, jaka jestem. Tu i teraz. Dlatego też skłaniam się ku stanowisku, że fakt istnienia pokrewieństwa wcale nie załatwia sprawy, a więzi rodzinne nie zwalniają z obowiązku pielęgnowania relacji z samym sobą oraz z innymi.
Mój wewnętrzny sprzeciw wzbudza również przecenianie roli więzów krwi w obszarze sukcesji, dziedziczenia czy przejmowania schedy – niepotrzebne skreślić. W takich sytuacjach zawsze mam przed oczami całe pokolenia żyjące w przeświadczeniu, że ich wyjątkowość wynika z błękitnego koloru krwi oraz pochodzenia w prostej linii od Sędzimira Boskolica Rzeczpospolitego. Wybaczcie, ale wystarczy, że Wasz prapradziadek był bezpłodny, a Wasza praprababcia postanowiła nie burzyć jego wyobrażenia o własnej męskości i poczęła (w wielkiej tajemnicy) Waszego pradziadka ze stajennym. Bum – cała gałąź szacownego drzewa pochodzi jednak od stajennego, a nie od hrabiego.
Oczywiście na potrzeby zachowania lekkiej formy historia ta została przejaskrawiona, jednak sytuacje zdrad, niepłodności, adopcji czy przysposobień miały i cały czas mają miejsce na dużą skalę.
Więzi rodzinne a praca nad sobą
Samo bycie rodziną niczego nie załatwia. Bez wysiłku i równego zaangażowania w pracę nad samym sobą oraz relacjami, proces sukcesji może okazać się karkołomnym wyzwaniem. Jeżeli jako sukcesor myślisz, że coś (lub wszystko) Ci się należy – poniesiesz klęskę. Należy Ci się tylko to, na co z zapracowałeś i o ile udowodniłeś, że jesteś mentalnie przygotowany do tej sztafety. Bo przejmowanie firmy od swoich rodziców wcale nie jest proste i na nic zdradza się więzi rodzinne.
A Ty rodzicu pamiętaj, że zaprosiłeś dziecko na ten świat, żeby je wychować i pomóc mu zrealizować jego OSOBISTY potencjał. Od tego jak bardzo się postarałeś zależy to czy możesz liczyć na szacunek i podziw. Dziecko nie jest Twoim przedłużeniem, jest oddzielnym bytem, który ma prawo się z Tobą nie zgadzać, kwestionować Twoje decyzje oraz mówić głośno, co myśli i czego pragnie. Warto o tym pamiętać planując lub przeprowadzając sukcesję.