Sama nie wierzę, że ten wpis tu się pojawia, ale ze wszech miar cenię sobie szczerość i autentyczność. I autentycznie ostatnio opadły mi ręce, gdy usłyszałam o pewnej przedwczesnej sukcesji. Wiecie, że ten blog jest miejscem, gdzie raczej wspieram sukcesorów w ich niedoli, jednocząc się w bólu oraz pokazując, że nie są sami na tej emocjonalnej huśtawce. Dziś będzie trochę w innym tonie, bo prawda jest taka, że sukcesorzy też czasem dają ciała…
Ostatnio rozmawiałam ze znajomą, która opowiedziała mi, że w pewnej firmie kilka lat temu nastąpiła długo wyczekiwana sukcesja i faktycznie dzieci rządzą. Rodzice się odsunęli i dali im wolną rękę, co do kierunku rozwoju, organizacji firmy i innych kwestii. Naprawdę się nie wtrącali – co akurat bardzo doceniam i co wg mnie świadczy o dużej dozie zaufania oraz umiejętności zejścia z piedestału.
No ale, te kilka lat upłynęło na „firmowych rewolucjach”, gdyż drugie pokolenie tak bardzo chciało zaznaczyć swoją obecność, że po kolei rewolucjonizowało wszystkie komórki firmy. A jak wiemy z kultowego programu Magdy Gessler – nie wszystkie rewolucje są udane i czasem rzucanie talerzami to nie przepis na sukces. Finał tej historii jest taki, że rodzice muszą wrócić i przyjrzeć się temu, co dzieci nawyrabiały, bo finanse przestają się spinać. Pozostawili dobrze funkcjonujący biznes, a obecnie jego kondycja jest niepokojąca i nad majątkiem rodzinnym zaczynają zbierać się czarne chmury.
Znacie to genialne powiedzenie – „pierwsze pokolenie hoduje krowę, drugie ją doi, a trzecie zarzyna”? Szczerze go nienawidziłam, gdy byłam w trakcie swojej sukcesji, jednak teraz rozumiem co autor mógł mieć na myśli. Sentencja ta dotyczy wielopokoleniowych rodzinnych biznesów, które są w spektakularny sposób rozwijane przez pokolenie założycieli. Następnie trafiają w ręce ich dzieci, które bardziej podtrzymują status quo i korzystają z poziomu, na którym się znajdują. Kończąc na pokoleniu, które zajmuje się już raczej konsumpcją oraz trwonieniem rodzinnej fortuny.
Oczywiście – takie założenie generalizuje i upraszcza całą sprawę, jednakowoż pokazuje pewne zjawisko jak w soczewce. Zazwyczaj pierwsze pokolenie wykonało tytaniczną pracę, by osiągnąć sukces, której to pracy kolejne pokolenia już wykonywać nie musiały. Brak tych kształtujących doświadczeń sprawia, że pewne decyzje przychodzą łatwiej i czasem ego szepta, że czas coś światu udowodnić. Wtedy rozpoczyna się festiwal szkoleń, wdrożeń i szeroko zakrojonych zmian.
Drodzy Sukcesorzy – w krótkich żołnierskich słowach – jeżeli coś działa to nie musicie tego zmieniać. Ja naprawdę rozumiem, że ta ambicja pcha Was w kierunku pokazania sobie i światu swojej wartości oraz zaznaczeniu, że nie wypadliście sroce spod ogona. Jednak zmiany totalne nie zawsze są dobrym pomysłem i mogą narobić szkody Waszym firmom oraz rodzinom.
Jak mawia mój dobry znajomy – ewolucja, nie rewolucja.